Najpierw oznaczał niewiele – spóźnić się lub nie. Czasem niemal go nienawidziłam, kiedy mówił ’wstawaj, spóźnisz się do szkoły’, a moje ciało w pieleszach odpowiadało: ’nie!’

Potem oznaczał porządek. Był gwarantem w miarę spokojnie przeżywanych dni. Praca, dziecko, dom, sen. Na czas.

W pewnym momencie przestałam nosić zegarek. Wiedziałam, ile to jest 45 minut i na takie jednostki dzieliła się moja praca. Czuwał nade mną, ale nie przeszkadzał. Byłam dobrze zorganizowana i zawsze o krok przed nim.

Roczna przerwa od wszystkiego – nowa sytuacja z nieznaną perspektywą. Miałam czas. Przerwa była na tyle długa, że przestałam w ogóle spoglądać na jakikolwiek zegarek. Nawet kiedy zadań przybyło, miałam czas.

Poznałam nieźle się na Czasie. Czułam jego obecność. Mówiłam 'mam czas’ odpowiadając ludziom, którzy o to pytali. Jednak daleko kiedykolwiek mi było do posiadania Czasu. Mianowałam się jego managerką – jako właściciel firmy zarządzałam każdą swoją minutą.

Trudno powiedzieć, czy zaprzyjaźniłam się z Czasem. Spijamy sobie kawę w milczeniu. Nikt nie ma do nikogo o nic pretensji. Jesteśmy razem w związku symbiozy. Świadomi, że on jest wieczny i z tej wieczności wykroił dla mnie kawałek. Nie pytam jaki – darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Chcę utrzymać naszą specyficzną przyjaźń, ale nie jest łatwo. Kiedy 'nie mam czasu’, 'nie zdążę’, ’ jestem zajęta’ werbalizują się… wiem, że coś robię nie tak, że mój przyjaciel Czas w swojej złośliwości przekazuje mi ważną informację: znajdź dla mnie czas!

Wtedy spotykamy się ponownie i mówię mu:

’Trudno powiedzieć, czy się z tobą przyjaźnię. Nie ma do ciebie o nic pretensji. Jesteśmy razem. W symbiozie. O nic więcej nie pytam. Mam czas.’ 

Wpisała: Justyna Niebieszczańska

UŻYJ NASZEGO FORMULARZA



    Przewiń na górę